Podróże z dziećmi #5- Kazimierz Dolny.
W poprzedniej części wpisu mogliście przeczytać o wyjątkowej wyprawie wprost do Magicznych Ogrodów. Nie myślcie sobie, że na tym nasza wycieczka się zakończyła. Dziś możecie przeczytać o tym, co działo się w malowniczym Kazimierzu Dolnym 11 lat po tym, jak zawitaliśmy tutaj razem po raz pierwszy.
Jako, że do Magicznych Ogrodów od naszego miejsca zamieszkania jest ok. 180 km, postanowiliśmy nie męczyć dzieci powrotem tego samego dnia lecz zrobiliśmy sobie mały urlop. Dla ułatwienia podzieliliśmy oba miejsca na dwa wpisy, aby wygodniej i przejrzyściej się Wam to wszystko czytało.
Standardowo jadąc z maluchami ważne jest dla nas miejsce, gdzie śpimy. Sprawdziliśmy ofertę dostępną w Internecie i dopasowaliśmy wszystkie aspekty do swoich potrzeb. Oprócz dobrej zabawy chcieliśmy również nocować w miejscu z wszelkimi udogodnieniami nie tylko dla dzieciaków, ale także dla nas- w końcu spracowanym rodzicom coś się od życia także należy. Klamka zapadła i własnie takim cudem trafiliśmy do Pensjonatu Kazimierski.
Po dojechaniu na miejsce okazało się, że miejsce jest jeszcze bardziej urokliwe niż na zdjęciach ze strony internetowej. Duży budynek naprzeciw Wisły pozwolił nam nacieszyć się widokiem na rzekę. 2 sekundy drogi i mogliśmy cieszyć się spacerem nad samym brzegiem. Miła i bardzo profesjonalna obsługa szybko nas zameldowała abyśmy mogli udać się na zasłużony odpoczynek.
Wchodząc do budynku od razu wyczuwamy bardzo przyjazną atmosferę, a dla wielu gości jest to bardzo ważne.
Pokój, który zamówiliśmy był bardzo przytulny i nastrojowy. Taki wystój idealnie pasuje na romantyczne wypady we dwoje, np rocznice ślubu czy randki oraz na wyjazdy z dziećmi. Perfekcyjnie ułożone ręczniki, drobne upominki- niby tak niewiele, ale od razu widać, że obsługa traktuje gości z szacunkiem. Wielkim zaskoczeniem było dla nas przygotowane turystyczne łóżeczko specjalnie dla Agatki. Było to bardzo dobrą opcją bowiem dziecko bez problemu mogło spać zaraz obok nas, a my mieliśmy łóżko dla siebie. Dla Kubusia została przygotowana jednoosobowa dostawka, która mogła w dzień posłużyć jako kanapa także jak widać każdy z nas był bardzo zadowolony z zaproponowanych rozwiązań.
Łazienka z dostępnym prysznicem była na tyle duża, że bez problemu mogliśmy wykąpać dzieci, co dla osób takich, jak my jest niezwykle ważne. Oprócz tego z naszego pokoju mieliśmy do dyspozycji mini taras, na którym wieczorem mogliśmy wypić herbatę z cytryną oraz zaplanować kolejny dzień, gdy w tym czasie nasze dzieci zaraz za ścianą słodko spały. Rano natomiast pyszna kawa na powietrzu smakowała wyśmienicie.
W pensjonacie mieliśmy również wspaniałe jacuzzi oraz saunę, z której oboje skorzystaliśmy w przerwach od pilnowania dzieci- szkoda tylko, że naprzemiennie, ale przecież ktoś musiał stać na straży i dbać o opiekę naszych pociech ;-) Była możliwość również zharmonizować swoje ciało w gabinecie masażu lub u kosmetyczki, ale niestety z racji ograniczonego czasu nie było okazji- obiecałam sobie jednak, że jeszcze tutaj na takie zabiegi wrócę- może na 10 rocznicę ślubu?!
Klimat sprzyjał regeneracji, bo już kilka minut po 6 obudziło nas gaworzenie naszej najmłodszej latorośli, która ochoczo nas zaczepiała. Kilkanaście minut w łóżku całą czwórką sprawiło, że nieźle się bawiliśmy, ale wybaczcie- nasze niewyjściowe fryzury nie nadają się do publikacji nigdzie ;-)
Wiadomo, że po wszelkich zabawach i wariacjach człowiek głodnieje niczym wilk więc musieliśmy się nieco nasycić. W tym celu udaliśmy się do hotelowej restauracji na śniadanie. W końcu to najważniejszy posiłek więc nie było mowy o wyruszaniu gdziekolwiek bez zjedzenia. Nasz syn podsumował krótko restaurację słowami: "łooo, ale tu pięknie... czy mogę zjeść płatki?"
Tak więc były nie tylko płatki, ale i jeszcze kilka smakowitych kąsków. To miejsce jest nie tylko eleganckie czy wyjątkowe do zjedzenia pysznego śniadania, obiadu czy romantycznej kolacji.
Oprócz pięknego wystroju zadbano również o najmłodszych gości. W restauracji znajdują się krzesełka do karmienia więc taki maluch jak Agata bez problemu może towarzyszyć rodzicom podczas posiłku- i to nie na kolanach czy rękach lecz siedząc sobie obok i skubiąc coś pysznego.
Własnie pysznego... hmmm to mało powiedziane.
Przede wszystkim zaskoczyły nas lokalne wędliny, który były przepyszne. Oprócz tego domowe dżemy, twarogi sprawiły, że na prawdę była to uczta dla podniebienia. Dla rodziców z dziećmi bądź osób dbających o to, co jedzą mam dobrą wiadomość. Wszystko podawane na stoły jest EKO, ale wiecie, nie takie eko sreko, a w rzeczywistości z Tesco. Wędliny, warzywa, twarogi- wszystko to jest lokalne... W tych czasach przykładanie ogromnej wagi do jakości, a nie ilości jest nadzwyczaj rzadko spotykane, a jednak tak jest.
Będąc w Kazimierzu postanowiliśmy wybrać się na spacer po okolicy. Chcieliśmy pokazać dzieciom miejsce, gdzie po raz pierwszy przyjechali razem ich rodzice. Wiecie, dla nas to takie trochę sentymentalne miejsce. W końcu dwoje do szaleństwa zakochanych ludzi jedzie na pierwszy wspólny wyjazd. Mnóstwo cudownych wspomnień mamy z tego czasu. Teraz jako nadal do szaleństwa zakochani, ale już z bagażem doświadczenia w postaci dwojga dzieci chcieliśmy na nowo poczuć się trochę jak wtedy.
Wiecie jak czujecie się po godzinnych czy dwugodzinnych ćwiczeniach na siłowni? Ja też nie wiem, bo czułam się jakbym na siłowni spędziła tydzień. Wiecie, to już nie ta sama kondycja- tfuuu, matko, jaka kondycja- przecież ja jej nigdy nie miałam.
Po kilkuminutowym odpoczynku (edit. KILKUNASTOminutowym- to napisałem ja- mąż ;-)) oraz podziwianiu widoków zeszliśmy na dół, aby chłopaki mogli udać się na Zamek oraz Basztę. Kuba bardzo namawiał Tatę na wejście tam, ponieważ chciał zobaczyć panoramę z nieco innej perspektywy. Ja w tym czasie z Agatą udałam się na rynek podziwiać lokalne specjały oraz zakupić kazimierskie koguty- niebo w gębie wiecie- KONDYCJA fitmamy nie dała rady, co Was będę oszukiwała.
Nasz synek w ramach nagrody wybrał sobie prezent, bo dla niespełna 4-latka wejście na tak wysokie miejsca, to wyczyn. Wspaniale sobie poradził, ale zmęczenie było tak duże, że w drodze powrotnej padł jak mucha.
Podczas naszej wyprawy udaliśmy się także na wspaniałą przechadzkę brzegiem Wisły wprost do naszego hotelu. Wiecie co było wspaniałe? Ten czas na luzie. Bez gonitwy, bez stosowania się do czasu. Slow life- to, co chciałabym wprowadzić na co dzień, ale wiecie-nie da się. No do cholery, gdybym nawet chciała, to się nie da. Ja tak kocham celebrować czas z rodziną, że gdybym tylko mogła, to raz w miesiącu wyjeżdżałabym na weekend. Obojętnie gdzie- morze, góry, Mazury, ale wiecie nikt z nas nie śpi na pieniądzach. Nie chcę jadać gruzu, ale za to bywać na wyjazdach. Jestem realistką, choć uważam, że za tyranie przez cały rok należy nam się czasem zaszaleć.
Dobra, pomijając ten gruz, to powiem Wam, że chyba nigdy w życiu nie jadłam tak wyśmienitych potraw jak w pensjonacie. Pomijam fakt, że jadam sporo. Lubię też gotować i podobno wychodzi mi to nieźle- tak mawia Mąż, ale co ma biedy mówić?!
Po otrzymaniu talerzy nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Nigdy jeszcze nie widziałam tak ładnie podanych potraw. Bardzo duże porcje, a idealnie wyważony smak delikatnie połaskotał nasze podniebienia. Wspaniałe steki, schab oraz tagliatelle z łososiem, w którym się zakochałam. Kuba otrzymał przepyszne kuleczki z kurczaka z frytkami, które ze smakiem pochłonął- menu dla dzieci też oczywiście jest.
Na deser zamówiliśmy wspaniały sorbet z truskawkami i bezę, którą już wiecie z Instagrama, że kocham i sama robię. I wiecie co? Pisząc to wszystko i oglądając zdjęcia stwierdzam, że oddałabym wiele żeby dostać choć maleńki kawałeczek, taki malusi... steku. Mój Mąż pewnie nie zawahaby się i oddałby nawet wszystko- szczególnie nasz kredyt na dom ;-)
Cały nasz wyjazd i pobyt był wyjątkowy. To pierwsze takie nasze dłuższe wycieczki w komplecie. Każdy nas zawsze straszył- przy dzieciach nie odpoczniecie! Nie boicie się z dziećmi? Taki kawał?
Chętnie powtórzyłabym to jeszcze raz i nawet nie raz. Dzieci spisały się wspaniale- oprócz kilku małych dramatów jak np. "Chciałem lody te bardziej czerwone, a nie mniej!". No cóż to też trzeba przeżyć. Nadszedł czas pożegnania. Było nam smutno, ale jednak. Czekał na nas dom, stęskniony pies, którego kochamy prawie tak samo mocno jak nasze dzieci- w sumie to nasza najwspanialsza opiekunka maluchów- wspaniały kompan do zabaw i jedzenia kiełbachy.
Dzieci już 3 km od Kazimierza spały, a my mieliśmy czas na pogawędkę. 2-godzinna drzemka maluchów minęła nam nadzwyczaj szybko, a nam zostało ostatnie 50 km do domu. Jeden przymusowy postój, który trwał jakieś 7 minut (nie pytajcie Męża jaki był powód, nie jest z tego zbyt dumny), gdzie w międzyczasie mogłam nakarmić Agatę i dalej ruszyliśmy w drogę, czyli są i plusy minusów ;-)
Cali i szczęśliwi dojechaliśmy do naszego domu, ale już obmyślamy plan czy na ferie zimowe nie zawitamy tam ponownie, tym razem na dłużej.
A teraz mam dla Was małą niespodziankę:
Dzięki uprzejmości Pensjonatu Kazimierskiemu na hasło „Obiad dla dwojga” otrzymacie darmowy trzydaniowy obiad podczas pobytu.
Czas teraz wracać do rzeczywistości, Piotrek do pracy, Kuba do przedszkola-jak wyzdrowieje, a ja do nowych wyzwań na blogu. Mam nadzieję, że będziecie tutaj z chęcią zaglądać.
NASZA OCENA MIEJSCA
Skala oceny: